Mistrzostwa zrodzone z rajdowego fanatyzmu. Wywiad z Andrzejem Doboszem – wieloletnim dyrektorem Rajdu Elmot przeprowadzony w kwietniu 2011 roku ▪ Iwona Petryla
Iwona Petryla (dalej I.P.): Jaki
był pierwszy Rajd „Elmot”?
Andrzej Dobosz (dalej A.D.): Odbył się 22
października 1972 roku. Był to rajd na miarę nowego i pierwszego w historii
Świdnicy automobilklubu, który powstał rok wcześniej. Byliśmy młodzi i nie
liczyły się godziny poświęcone organizacji rajdu. Wszyscy byliśmy bardzo
przejęci i zupełnie społecznie obsługiwaliśmy imprezę. Piękne czasy! Zawody już
wtedy funkcjonowały pod patronatem Zakładów Elektrotechniki
Motoryzacyjnej „ELMOT”. Wystartowało około 40 samochodów.
Uczestników bardzo interesowała górska trasa i nowe próby. Start i meta były w
Rynku.
Jak na przełomie lat rozwijała się impreza?
Rajd „Elmot” rozwijał się bardzo konsekwentnie. Po rajdzie popularnym
przekształcił się w rajd okręgowy (około 80 załóg), a następnie w rajd strefowy
– strefa południowo-zachodnia. W strefie tej byli zawodnicy z 6 automobilklubów
– od Jeleniej Góry po Szczecin. Frekwencja sięgała około 100 załóg. Od 1975
roku działałem w ścisłej ekipie organizacyjnej Automobilklubu Dolnośląskiego,
przygotowując kolejne Rajdy Polski. Byłem autorem tras kolejnych 6 rajdów.
Poznałem wszystkie sprawy związane z organizacją wielkiej imprezy
międzynarodowej. Dałem się również poznać władzom Głównej Komisji Sportu
Samochodowego Polskiego Związku Motorowego. Te moje znajomości utorowały drogę
do zlecenia ekipie świdnickiej organizacji eliminacji Mistrzostw Polski w roku
1978. Były to bardzo pracowite lata – jedną nogą stałem w Świdnicy, a drugą we
Wrocławiu. Żeby było weselej, to nie posiadałem telefonu, jak również własnego
samochodu. Zupełny fanatyzm!
Sportowym fanatyzmem była też organizacja zawodów w stanie wojennym?
Z jednej strony była to brawura, a z drugiej niezwykły spryt
organizacyjny. Na pewno był to jeden z przełomowych punktów w historii Rajdu
„Elmot”. Oczywiście pierwszym stało się, na samym początku, znalezienie
sponsora – wiernego imprezie przez wszystkie lata, aż do końca istnienia
fabryki. Następny przełom to rok 1978, czyli urodziny rajdu jako eliminacji
Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski, a później rok 1980 – dwie eliminacje
w jednym roku. W historii sportu samochodowego żaden automobilklub nie przeprowadził
dwóch rund w tym samym roku. Obie eliminacje zostały uznane przez Główną
Komisję Sportu Samochodowego, jako najlepiej zorganizowane wśród sześciu
konkurencyjnych automobilklubów. I wreszcie, kolejny wyjątkowy rekord w roku
1981. Udało się przeprowadzić Rajd „Elmot” w roku stanu wojennego, podczas
pełnego chaosu gospodarczego i absolutnego braku paliwa. Żadnemu innemu
organizatorowi rajdu nie udała się wówczas ta sztuka! Całkowicie przygotowany
Rajd Polski został odwołany przez Polski Związek Motorowy na 8 dni przed
startem. Oddaliśmy go walkowerem. To był koniec rajdu z czterema gwiazdkami.
Reanimacja nastąpiła dopiero w 1988 roku. W latach późniejszych Rajd „Elmot”
przebiegał bardzo sprawnie ponieważ owocowało duże doświadczenie organizacyjne
naszej ekipy.
Co Panu dawało największą satysfakcję przy organizacji rajdu?
Oczywiście udana i szczęśliwa impreza. Warto podkreślić, że bardzo długo
w czasie trwania Rajdu „Elmot” nie zginął żaden zawodnik. To wyjątkowy i warty
podkreślenia rekord 38 edycji rajdu bez ofiar śmiertelnych wśród zawodników.
Żaden organizator Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski nie miał takiego
szczęścia w tej smutnej statystyce. Powiadają, że dobrym szczęście sprzyja. Ale
najwięcej zadowolenia miałem z projektowania kolejnych tras rajdowych i tej
całej logistyki zawodów. Zawsze uważałem, że sztuka przewidywania i wyobraźnia
organizacyjna mają zasadniczy wpływ na konstrukcję rajdu. Trzeba liczyć zamiary
na siły. Jest to kluczowa sprawa dla dobrego przeprowadzenia rajdu.
Projektowanie tras rajdów robiłem zawsze osobiście. Byłem autorem tras 26 Rajdów
„Elmot” i 7 Rajdów Polski. Wszystkie moje odcinki sprawdziły się dobrze podczas
minionych rajdów i miały wysoką ocenę pod względem walorów sportowych. Jest
jeszcze jeden rekord. Przez 23 „Elmoty” nie został odwołany żaden odcinek
specjalny. Do tego przyczyniła się wyjątkowo spektakularnie organizowana
łączność i dyspozycyjność niezawodnych sędziów. Ale to temat rzeka.
Na przestrzeni ponad 40 lat poznał Pan niezliczoną ilość zawodników i
działaczy. Kogo z tego grona najmilej Pan wspomina?
Rzeczywiście, głowę mam wręcz „wytapetowaną” nazwiskami i wspomnieniami o
świetnych zawodnikach i działaczach kochających ten sport. Często wspominamy
tych, którzy odeszli: Mariana Bublewicza, Janusza Kuliga, Bogdana
Herinka i wielu innych. Do zawodników, których darzę szczególną
sympatią należą: Marek Ryndak, Maciej Wisławski, Janusz
Szerla, Ryszard Żyszkowski, Lesław Orski, Jakub
Mroczkowski, Basia Stępkowska. Lista działaczy to osobny
rozdział. Było ich bardzo wielu – przecież 40 lat to dwa pokolenia. Odeszli
wybitni działacze: Zdzisław Czubak i Wacław Droń.
Pozostali to cała lista organizatorów umieszczonych w kolejnych informatorach
rajdowych.
Na przestrzeni tych lat wyraźnie zmieniły się zasady organizacji rajdów.
Jak wyglądała kiedyś logistyka zawodów w porównaniu z obecną?
Generalnie rajdy można podzielić na dwie epoki: do daty ustanowienia
strefy serwisowej i po tym fakcie. Powstanie strefy serwisowej zmieniło
zasadniczo konfigurację tras i harmonogramy wszystkich rajdów. Była to
konieczność, ale wszyscy wspominają z sentymentem stare rajdy. Współczesne
rajdy to trzy powtarzalne Odcinki Specjalne czyli OS-y pierwszego dnia i
podobnie drugiego dnia, czyli ogółem od 13 do 15 odcinków specjalnych. Dawniej
było ich ponad 20. Przy dzisiejszych samochodach OS-y stają się niebezpiecznie
szybkie, a często o wyniku końcowym decyduje na przykład defekt opony. Ponadto
drastycznie spadła frekwencja załóg zgłaszanych do Rajdowych Samochodowych
Mistrzostw Polski. Samochody rajdowe, serwis i koszty udziału w rajdzie są tak drogie, że mało
kogo na to stać.
Jak teraz spogląda Pan na sztandarowe zawody Automobilklubu Sudeckiego i
na obecnego dyrektora kultowego rajdu?
Impreza jest w dobrych rękach! Warto podkreślić, że Roman
Grygianiec pełnił funkcję dyrektora rajdu już 11 razy, będąc również
prezesem Automobilklubu Sudeckiego. Romanowi zawdzięczamy
także posiadanie własnej, dużej i pięknej siedziby klubu. A wracając do rajdu,
to w ubiegłym roku zespół Automobilklubu Sudeckiego udowodnił, że może zdziałać
cuda! Imprezy „nie rozłożyło” nawet nagłe przesunięcie terminu. Taka „niespodzianka”
nie spotkała nigdy żadnego organizatora. A Roman ze swoją
ekipą dał sobie radę i ubiegłoroczny rajd był bardzo udany. Jak zawsze!
Dziękuję za rozmowę.